Partactwo przyjaźni damsko-męskich
Miałam ja kiedyś przyjaciela. Miałam, bo chujek okazała się nie tylko chujkiem a i wampirem energetycznym, w dodatku szalenie we mnie zakochanym. No cóż, kto by się oparł mym wdziękom? Zanim ktoś powie, że to typowe i nie ma o czym pisać, to dodam, że przyjaźń trwała aż cztery lata.
Czas nam mijał na rozmawianiu dosłownie całą dobę (rozpoczynaliśmy rozmowę telefoniczną zaraz po moim wyjściu z autobusu powrotnego ze szkoły i kończyliśmy jak się w niej widzieliśmy na drugi dzień). Każdy weekend to był jego przyjazd do miasta i wałęsanie się bez celu (choć czasami kupował mi lody). Generalnie no kurczaczki, nierozłączni. I dlatego każda mała suczka (bez obrażania piesków) próbowała mieć go dla siebie. No i spoczko, niech mu się wiedzie w życiu, ale odtrącanie go ode mnie i wmawianie, że im go odbijam to była gruba przesada. Całe szczęście, logicznie myślący był z niego człowiek i ukracał takie znajomości bardzo szybko.
Aż nadeszła odwrotna sytuacja i to o mnie ktoś ubiegał. Powiem szczerze, schlebiało mi to i byłam jak małe zombie byleby ten ktoś nadal zwracał na mnie uwagę. I jasne, mój przyjaciel miał prawo się martwić czy zwracać mi na to uwagę, ale tekstów: "przeru*** i zostawi", "skończysz z brzuchem", "taki jak on nigdy nie spojrzy na ciebie poważnie" nie będę tolerować.
Także no, podobno to było ze zmartwienia i abym znalazła kogoś lepszego, ale jakieś takie słabe mi się wydaje to tłumaczenie. A miesiące od kłótni lecą, lecą i lecą...
Komentarze
Prześlij komentarz